rytm fal. Niczego nie widział, odpowiadały mu jedynie głosy na górze, słyszał tupot stóp na 49 wchodziło tylu byłych małżonków płci obojga, że jeszcze trochę, a zacznie ich oznaczać Wolała nie myśleć o swoich zanikach pamięci; zdarzały się coraz częściej. Czuła, że wszystko wymyka się jej spod kontroli. Policja depcze jej po piętach. Najpierw śmierć Josha i sypialnia cała we krwi... i nawet nie mogła nikomu o ty powiedzieć... Luki w Nazwę wymyślił jej ojciec. – Cholera – mruknął, włączając wycieraczki. mercedesa. 11 224 – Ta suka? O, nie! – Prychnęła z niesmakiem. – Bentz na pewno ci o mnie mówił. potraktują cię lepiej, jeśli powiesz, gdzie jest moja żona. I to natychmiast. Zresztą odpowiedź padła za szybko. – Coś jeszcze? – Nie. A niby dlaczego? – I wtedy do niej dotarło. – To przecież było samobójstwo, Reed zastanawiał się nad tym, co usłyszał. Morrisette, ta wygadana cwaniara, była świetną policjantką i znała się na swojej robocie. - Czy Montgomery miał alibi na noc pożaru? - Niepodważalne. Był w domu z Bernedą, tak przynajmniej zeznał. - A ona co mówiła? - Potwierdziła jego słowa, ale to schorowana kobieta. Chodząca apteka. Pewnie już z nim wtedy nie spała. Wiesz co myślę? Powiedziała, co musiała. Zamknęła prasie usta i uratowała męża przed krzesłem elektrycznym. Wątpię, czy kiedykolwiek dowiemy się prawdy. - Jeszcze jedną colę? - Kelnerka podeszła do nich, lawirując między pustymi stolikami. - Tak. - A pan? - zwróciła się do Reeda. - Jeszcze jedno piwo? - Tak, poproszę. - Zaraz przyniosę. - Uśmiechnęła się do Reeda. - Leci na ciebie - zauważyła Morrisette, patrząc za długonogą kelnerką odchodzącą w kierunku baru, gdzie właśnie usiedli dwaj mężczyźni w czapeczkach bejsbolowyeh, koszulach roboczych, niebieskich dżinsach i kowbojkach. - Skąd wiesz, że to nie na ciebie leci? - Chyba stąd, że gdy spojrzała na ciebie, jej oczy mówiły „bierz mnie”. - Może tylko odgrywa przed tobą trudną do zdobycia. Sylvie uśmiechnęła się, dwaj faceci sprawdzili wynik w telewizorze, zabrali drinki, poszli do stołu bilardowego i zaczęli grać. - Nie jest w moim typie. Lubię duże blondyny z wielkimi cyckami. - Mrugnęła do Reeda. - Zawsze podobały mi się silne kobiety. - Jesteś chora. - Niewykluczone, ale nie tak chora jak rodzinka Montgomerych. Zapamiętaj to sobie. Myślę, że Hannah, najmłodsza siostra, też spotykała się z Bandeaux. Może nawet dała mu jakieś pieniądze. Nie wolno jej ruszyć funduszu powierniczego, dopóki nie skończy dwudziestu pięciu lat, ale i tak ma kupę forsy. Próbowałam z nią porozmawiać, ale jak dotąd bez powodzenia. Nagrałam się tylko kilka razy na sekretarkę. Nie jest jedyną osobą z rodziny, która miała interesy ze zmarłym. Na przykład Dickie Ray Biscayne, jeden z dzieciaków Copper, pracował dla Bandeaux. Nieoficjalnie - w papierach nie ma na to żadnego dowodu. Był gorylem tego kutasa, takim lewym ochroniarzem. - Nie spisał się najlepiej - zauważył Reed, marszcząc brwi. Coś za dużo tych związków między przeklętymi Montgomerymi i Biscayne’ami. - To gorsze niż wieczorny serial w telewizji. - Żartujesz? To gorsze niż przedpołudniowa telenowela. - Morrisette dokończyła kanapkę, drużyna Redsów zdobyła punkt, a mężczyzna przy barze zaklął i zamówił kolejne piwo. Drzwi baru otworzyły się i do środka wparowała Diane Moses. Idealna fryzura i jak zawsze surowy wyraz twarzy. Spojrzała w ich kierunku. - Popatrz, ale mamy szczęście! Może nasza ekspertka badająca miejsca zbrodni rzuci światło na sprawę. Morrisette pomachała. Diane skinęła głową, zatrzymała się na chwilę przy barze, wzięła kieliszek wina i podeszła do ich stolika.
rejestrowało jej daremne wysiłki. znaleźć motel w starej części Culver City, który, jak głosiła reklama, oferował niedrogie, – Nieważne. – Przywarł do jej dłoni. – Nic ci nie jest. Tylko to się liczy.
Przez lata lady Helena patrzyła z rosnącym niepokojem na rujnujące majątek poczynania brata, a już z prawdziwą rozpaczą na zachowanie lorda Alexandra. Gdy do Candover Court dotarła wieść o jego śmierci, pierwszą jej reakcją były słowa: - Ciociu - wtrącił niespokojnie markiz. - Nie rozumiem, dlaczego panna Stoneham miałaby zabierać głos w tej kwestii, chociaż widzę, że bardzo chętnie służy swoimi radami. Poszedł do pokoju Eriki szybkim krokiem. PołoŜył ją do łóŜeczka, przykrył
- O mój Boże! - Willow z przerażeniem zerknęła na szefa. Gdy tylko kobieta wyszła, Mark otworzył okno i usiadł na parapecie. Lepiej być nie mogło, pomyślał. Z jadalni dobie¬gały hałasy, więc ewentualne krzyki z góry nie zostaną usłyszane. Zresztą kobiety zazwyczaj protestują dla zasady, mówią „nie” mając na myśli „tak”, i nie było wątpliwości, że po chwili dziewczyna ulegnie. Pozwolił sobie wybiec myślami naprzód i z uśmiechem wyobraził sobie ich spot¬kanie. - Słucham? - wyjąkał. - Skąd? Ja nie... Ja wcale nie...
Niemożliwe, by to były poranne mdłości. Nie w taki sposób. – Nie jesteś ciekawa, jak to zrobiłam? W jaki sposób ją sprzątnęłam? – Mam po prostu mnóstwo różnych spraw. W jasnobłękitnym świetle lamp na parkingu Bentz usiłował przejrzeć dokumenty, które całym kraju zostało ich już pewnie tyle, co kot napłakał, a do ciebie ktoś dzwoni z jednej z przypominał mu, że się starzeje, że jeszcze nie odzyskał dawnej formy. Nie może już uganiać Ledwie weszły do domu, skrępowała jej ręce za plecami, przysunęła telefon do ucha i